Historia |
Początek
W 1992 roku na ekrany amerykańskich kin wszedł
film Singles. Film szczególny. Pokazywał życie kilku młodych
mieszkańców Seattle. Na ścieżce dźwiękowej pojawiły się piosenki prawie
wszystkich wielkich znanych z tego miasta grup. Jest Pearl Jam, Soundgarden,
Mudhoney, jest kultowe już wtedy Mother Love Bone. A jednak do promocji autorzy
tej opowieści o paru trochę zagubionych młodych Amerykanach wybrali Would? w
wykonaniu Alice In Chains... I właściwie trudno się
temu dziwić. Nie tylko dlatego, że Would? to świetna kompozycja. Także
dlatego, że muzyka Alice In Chains chyba najlepiej oddaje klimat Seattle. Ponurego,
nieprzyjaznego miasta, w którym nieustannie pada deszcz i wieją porywiste
wiatry. I w którym heroinę można kupić równie łatwo, jak paczkę papierosów
czy poranną gazetę...
Layne Staley i Jerry Cantrell musieli się kiedyś spotkać. To po prostu było im pisane. Nie mogło być inaczej. Wystarczy porównać ich biografie. Zbyt wiele w nich podobieństw. Zbyt wiele takich samych, trudnych, doświadczeń. Nie dziwi, że obaj doskonale się rozumieją. I że pracują razem w Alice In Chains. Zespole, który gra tak mroczną, depresyjną muzykę...
Layne Staley
urodził się 22 sierpnia 1967 roku w Kirkland w stanie Washington. Razem z
dwoma siostrami wychowywał się w typowej rodzinie należącej do klasy średniej.
Gdy miał siedem lat, jego rodzice rozwiedli się. Layne nie ma jednak z tego
okresu złych wspomnień. Jak sam wspomina, był zbyt mały, aby zrozumieć,
dlaczego jego ojca nie ma w domu. O wiele większy wstrząs przeżył kilka lat
później. Jego rodzina była bardzo religijna. Wszyscy należeli do kościoła
Scjentystów. Także i dla samego Staleya wiara była czymś ważnym. Do czasu.
Pewnego dnia z kościoła wyrzucono bliskiego przyjaciela naszej rodziny -
wspomina. Okazało się, że jest homoseksualistą. Uznałem, że to śmieszne.
Nie można zabraniać komuś uczestnictwa w jakiejś wspólnocie tylko ze względu
na jego rasę czy orientację seksualną. Ja sam wyniosłem z nauk religijnych
wiele dobrych rzeczy. Ale od tej pory zinstytucjonalizowana religia wydaje mi się
czymś strasznym...
Layne przestał chodzić do kościoła. Odrzucił wartości, które starała się mu wpoić rodzina. Zaczął się coraz bardziej odsuwać od swoich bliskich. Szukał ucieczki z ich świata. I znalazł ją w narkotykach. Od wielu ludzi słyszałem o heroinie. Brałem już inne środki i byłem ciekaw jej efektów. Znałem też sporo osób, które przedawkowały ten narkotyk. Chciałem więc też sprawdzić, co takiego jest w tym białym proszku, że tak potrafi zawładnąć ludźmi. Gdy wreszcie jej spróbowałem, pomyślałem, że już zawsze chciałbym czuć się w ten sposób...
Szczęśliwie już wcześniej Laynem zawładnął jeszcze jeden nałóg. Muzyka. Pamiętam, że przeczytałem w jakiejś gazecie artykuł o rockowym gwiazdorze. Facet jeździł wielką limuzyną , brał kokainę i pozował do zdjęć z kociakiem przy każdym ramieniu. Pomyślałem, że też chcę tak żyć. Chciałem mieć to wszystko. Chciałem mieć te dziewczyny. Nie miałem jeszcze wtedy pojęcia, co to seks. Nie miałem pojęcia, co to narkotyki. Ale to wszystko wywarło na mnie ogromne wrażenie.
Jeszcze w szkole podstawowej zaczął grać na perkusji. Potem, w liceum, postanowił zostać wokalistą. Występował w paru lokalnych zespołach. Wreszcie przeniósł się do Seattle. Kręcił się wokół Music Bank, magazynu przerobionego na salę prób. Można tam było spotkać praktycznie wszystkich mieszkających w tym mieście muzyków. Mniej więcej w tym samym czasie w Music Bank pojawia się też Jerry Cantrell...
Cantrell
urodził się 18 marca 1966 roku w Tacomie w stanie Washington. Jego ojciec
walczył wtedy w Wietnamie. Jerry pierwszy raz zobaczył go dopiero, gdy skończył
trzy lata. Życie w rodzinie amerykańskiego wojskowego oznaczało jedno. Ciągłe
przeprowadzki. Rodzina Cantreilów przeniosła się na Alaskę, potem do
Niemiec. Wędrówki po świecie skończyły się, gdy Jerry miał dziesięć
lat. Jego rodzice rozwiedli się. Razem z matką Cantrell wrócił do babki w
Tacomie. Zaczęty się dla niego trudne czasy. Żyliśmy z zasiłku. Zdarzało
się, że na kolację mieliśmy tylko słoik pomidorów. Matka próbowała zrobić
z tego posiłek, kupując makaron u sąsiadów...
Jerry nie był spokojnym dzieckiem. Dużo szybciej, niż Layne, zaczął przysparzać swojej rodzinie kłopotów. Najpierw z kumplami z sąsiedztwa rozwalał kijami baseballowymi skrzynki na listy i szyby samochodowe. Potem odkrył o wiele ciekawszy sposób spędzania wolnego czasu. Seks. Gdy miałem siedemnaście lat, gliniarze nakryli mnie w parku z jakąś panienką. Uprawialiśmy seks oralny. Pamiętam, że bałem się wtedy tylko jednego. Babka miała stary policyjny nadajnik. Każdego wieczora słuchata, co się dzieje. Zdawała mi relacje, za co tym razem zamykają moich kumpli. Tej nocy jednak coś jej się popsuło. Nie usłyszała nic o mnie. Mój anioł stróż czuwał nade mną...
Jerry nie przykładat się specjalnie do nauki. Zresztą po co niby miałby to robić. Miał przecież tylko jedno marzenie. Zostać muzykiem. Gdy w jakimś szkolnym teście zapytano go o to, co chciałby robić w przyszłości, bez namysłu odpowiedział: Być gwiazdą rocka...
Początkowo jednak nic nie wskazywało na to,
żeby Cantrell miał jakiekolwiek szanse zrealizować swoje plany. Niespecjalnie
przykładał się do nauki gry na gitarze. Pierwszy raz wziąłem ją do ręki,
gdy byłem w szóstej klasie - wspomina. Ale interesowałem się nią tylko
przez tydzień. Dwa lata później wyłudziłem od ojca kolejny instrument. To
była gitara akustyczna. Byłem załamany, bo chciałem dostać elektryczną.
Les Paula, takiego, na jakim grał Ace Frehley z Kiss. Ojciec powiedział:
"Najpierw naucz się grać na tym, potem zobaczymy". Oczywiście nic z
tego nie wyszło. Tak naprawdę zainteresowałem się gitarą dopiero, gdy skończyłem
siedemnaście lat...
Niespodziewanie gitara stała się dla Jerry'ego jedynym sposobem ucieczki od rzeczywistości. W rodzinie działo się coraz gorzej. Najpierw umarła jego babka. Potem na raka zachorowała matka. Cantrell całe dnie spędzał przy jej łóżku. Odurzonej środkami przeciwbólowymi, prawie nieprzytomnej, nieustannie grał na gitarze. Reszta rodziny nie akceptowała jego zachowania. W końcu po prostu wyrzucono go z domu...
Tydzień później jego matka umarła...
Wściekły i zrozpaczony Cantrell wyjechał do Seattle. Miał tylko jedno postanowienie. Pokazać całemu światu, na co go stać. Gdy ludzie uważają, że nie jestem w stanie czegoś zrobić, dodaje mi to tylko zapału. Zacząłem grać, bo chciałem się dowartościować. Nie interesuje mnie popularność. Nie jestem tego typu osobą. Chciałem tylko przezwyciężyć swoje lęki i udowodnić innym, że byli w błędzie mając wątpliwości co do moich życiowych wyborów...
W Seattle Jerry musiał oczywiście prędzej czy później trafić do Music Bank. I musiał w nim spotkać Layne'a Staleya...